Czyli ściany tekstu i relatywnie rudymentarna oprawa graficzna... Czyli ostatni kontakt z hobby statkującego się mężczyzny.


środa, 29 lipca 2015

Problem z identyfikowaniem się...

Oglądam seriale. Chciałbym w tym momencie powiedzieć, że robię to dla poszukiwania jakiejś głębszej wartości, pomysłów na kampanie, czy coś... Uzasadniłbym w ten sposób pojawienie się z pozoru banalnego stwierdzenia na blogu traktującym głównie o RPGach. Prawda jest jednak brutalnie zwyczajna i przyziemna - oglądam je dla zabicia czasu. Czasu, którego i tak nie mam nota bene. A, że oglądam sporo to zaczynam dostrzegać pewne schematy i zagrywki twórców...

Jednym z oglądanych przeze mnie seriali jest "Saving Hope", który możnaby określić jako "supernatural medical drama". Śledzimy losy chirurga ortopedy Charliego Harrisa, który w pierwszym odcinku w wyniku poważnego wypadku zapada w śpiączkę. Cynicznie sceptyczny lekarz odkrywa wtedy, że obok naszej rzeczywistości (tej materialnej) istnieje też rzeczywistość metafizyczna, świat zbłąkanych dusz, które nie wiedzą co ze sobą zrobić. W pierwszym sezonie jedynie pomaga im "przejść na drugą stronę", uspokaja, poznaje swoją rolę i zakres swoich nowych umiejętności... W drugim sezonie wybudza się ze śpiączki i odkrywa, że wciąż widzi zjawy. Z jednej strony ułatwia mu to pracę, bo jest w stanie zdiagnozować nieprzytomnego pacjenta, z drugiej strony musi uważać, by nie wyjść na wariata gadającego do siebie...

Ale w zasadzie nie o tym chciałem. Mamy głównego bohatera, wiemy co potrafi, wiemy jakie są główne założenia fabuły i stawiane przed nim wyzwania. Pojawia się także wątek romantyczny w postaci jego narzeczonej - młodziudkiej doktor Alex Reed, która zdaje się być osobą zbyt prostolinijnie dobrotliwą i naiwną w świecie ambitnych, zimnych i skupionych na karierze lekarzy. Żeby jednak sytuacja nie była taka jasna, trzeba trochę zamieszać i stworzyć trójkąt miłosny - emocje widzów na pewno wzburzy pojawienie się pod koniec pierwszego sezonu (czyli tuż przed przebudzeniem ze śpiączki głównego bohatera) pani doktor Dawn Bell - byłej żony Harrisa, kobiety zimnej, ambitnej, zmotywowanej i stanowczej.

I tu właśnie mam problem z tym serialem. Jakoś tak podprogowo twórcy starają się kierować sympatię widzów w stronę doktor Reed. Chcą żeby się z nią identyfikować. Tymczasem ja tej miągwy zdzierżyć nie mogę. Jak dla mnie to takie ciepłe kluchy bez wyrazu. Miała krótki romans z jednym takim nieodpowiedzialnym kobieciarzem, kiedy Harris spał i teraz nie może się zdecydować między jednym a drugim. Coś jak Bella w "Zmierzchu" wahająca się między Edwardem a Jacobem. Normalnie żyłka mi zaraz strzeli i krew mnie zaleje...

Zawsze, kiedy na ekranie pojawia się doktor Bell i Harris czuć między nimi chemię. Widać, że są byłym małżeństwem, parą która rozpadła się z wielkim hukiem, a odłamki zrujnowały ze trzy miasta. Dawn ma cięty język, jest stanowcza, zdecydowana, twarda, choć w kilku momentach serialu jej kobiecość i żal, że nie założyła rodziny także są zaakcentowane. Mimo to cały czas mam wrażenie, że twórcy wskazują na doktor Reed jako ostateczną wybrankę - kobietę, która sama nie wie czego chce, a jej bezradność wcale nie jest tak "słitaśna" jakby tego chcieli.

Oczywiście te ciągłe wahania "chcę-nie chcę" mają służyć utrzymania status quo, żeby wątki osobiste bohaterów za szybko nie biegły do przodu i żeby bohaterowie byli najbardziej zbliżeni charakterologicznie swoim wzorcom z pierwszego odcinka na początku każdego kolejnego opowiadającego historię nowych pacjentów, ale o tym też nie będę się rozpisywał...

No dobra - do rzeczy! Marudzę od sześciu akapitów zamiast wykrztusić w końcu z siebie o co mi chodzi. Rzecz odnosi się także do RPGów - serial i moje związane z nim emocje były jedynie ilustracją przykładu zjawiska, z którym się spotkałem u kilku Mistrzów Gry.

Mistrzowie - nigdy nie twórzcie NPCa, którego gracze "muszą pokochać"! Nie uzależniajcie fabuły swoich kampanii od sympatii graczy względem wybranego BNa! A już absolutnie w żadnym wypadku nie róbcie "postaci MG" - wychuchanej Mary Sue, dopieszczonej przez MG reprezentacji jego woli w świecie gry, którą będzie zachwycał się bardziej niż poczynaniami graczy...

...bo wtedy najprawdopodobniej możecie usłyszeć od swoich graczy, w jak lekkim poważaniu mają "waszą doktor Reed".

I zdaję sobie sprawę z tego, że łatwo jest mi to mówić, bo nigdy nie stworzyłem zapadającego w pamięć NPC. Nigdy nie starałem się, by gracze konkretnego BNa polubili. U mnie postacie tła były dokładnie tym - tłem - kartonowymi wycinankami podpartymi kijem od szczotki, w które nie wlewałem życia tak długo jak długo nie było to konieczne. Jeśli gracze zaczynali się nimi interesować, improwizowałem na bieżąco. Dostawali swoje motywacje, zmieniałem głos odgrywając także ich posturę czy gestykulację, dodałem kilka faktów z ich przeszłości. Ale gdyby dany NPC graczom się znudził i postanowili strzelić mu w łeb nie odczułbym straty... Sklepikarz też ma do opowiedzenia kilka z palca wyssanych historii o jego ciężkich relacjach z córką...

...z drugiej strony u mnie to zawsze gracze decydowali, czy danego NPC polubią czy nie. I niezależnie od tego, czy przygotowujesz swoich NPC zza wczasu czy losujesz z tabelki w czasie sesji - pamiętaj by nie odbierać im tej wolności.


,

sobota, 18 lipca 2015

HabitRPG...

Prokrastynacja. Plaga XXI wieku... Jeszcze tylko jedna strona demotów, poczytam sobie tylko jednego tvtrope'a więcej, obejrzę filmik ulubionego youtubera.... I nagle robi się trzecia w nocy, a następnego dnia na szóstą do roboty. Nic się nie zrobiło, nic nie udało się osiągnąć, nic zmienić w swoim szarym, miernym życiu.

Mam problem z zarządzaniem czasem. Mam dziesiątki niedokończonych projektów, stos literatury fachowej do przeczytania, notatki do egzaminów zawodowych do wykucia na blachę. Hobbystycznie nie jest lepiej - tabelki do planowanego sandboxa same się nie napiszą, mam do wydrukowania kilka darmowych podręczników do RPG, kilka ilustracji na okładki fanowskich RPGów czeka na wyjście z limbo concept-artów... Leżą, kurzą się, mija półtora roku...

Jakiś czas temu na facebookowej grupie "Panie i Panowie, zagrajmy w RPG" ktoś wrzucił informację o HabitRPG. To dosyć prosta witryna internetowa utrzymana w pixel-artowej stylistyce oparta na genialnym pomyśle. Tworzysz bohatera, który zdobywa doświadczenie i złoto, co pozwala mu na wykupienie lepszego sprzętu i wejście na wyższe poziomy. Co w tym takiego oryginalnego? Otóż doświadczenie zdobywa się nie za fikcyjne osiągnięcia, durne questy w stylu "przynieś mi 100 kawałków sera polując przez bite siedem godzin na szczury w jaskini pod miastem" jak to zazwyczaj bywa w co drugim MMO, lecz za realne cele, które stawia sobie w życiu gracz.

Wyniosłeś śmieci, pozmywałeś naczynia, przeczytałeś 10 stron mądrej książki i do tego jeszcze znalazłeś czas na to by napisać coś na blogu? Właśnie wbiłeś poziom i znalazłeś jajo lisa, który będzie Twoim chowańcem... Wiem, że lisy nie wykluwają się z jaj... Just deal with it.

Jak to działa? Mamy trzy kategorie aktywności:

  • Nawyki - mogą być pozytywne jak i negatywne i nie ma ograniczenia co do tego ile razy dziennie można je kliknąć. Zapominasz gasić światło w łazience? Za każdym razem kiedy zostawisz zapalone klikasz minus, za każdym razem kiedy podejmiesz świadomy wysiłek, żeby je wyłączyć klikasz plus. Plus dodaje doświadczenie i złoto, minus odejmuje punkty życia. Rzucasz palenie? Zapominasz zamykać drzwi? Jesz za dużo fastfoodów? Ta kategoria pomaga wyrobić sobie stałe odruchy i przyzwyczajenia poprawiające ogólną jakość życia.
  • Codzienne - coś co musisz zrobić przynajmniej raz dziennie (lub w regularnych odstępach czasu, w opcjach można ustalić jakich dni tygodnia dane zadanie dotyczy) Załóżmy, że postanawiasz we wtorki i czwartki chodzić na basen, w piątki przygotowywać scenariusz do weekendowej sesji, a w niedzielę uczyć się obcego języka przerabiając conajmniej 50 nowych słówek. Tutaj już nie ma plusów i minusów - albo coś zrobisz, albo nie. Jak zrobisz - zyskujesz punkty doświadczenia i złoto, a zadanie znika do końca dnia. Jak nie zrobisz - z wybiciem północy automatycznie bohater traci punkty życia. Służy osiąganiu długofalowych celów poprzez regularną samodyscyplinę.
  • Do zrobienia - no tutaj nie trzeba chyba tłumaczyć. Wszelkiego rodzaju listy zakupów i rzeczy o których trzeba pamiętać. Nie traci się życia, a im więcej czasu zajmuje wykonanie danego zadania tym więcej złota i doświadczenia otrzymuje bohater. Klikasz raz, zadanie znika - w końcu jak coś jest do zrobienia i zostało zrobione, to już nie jest do zrobienia. Chyba logiczne? Służy... temu żeby takie nierozgarnięte sklerotyki jak ja pamiętały o różnych drobiazgach...
 
HabitRPG założyłem sobie ponad tydzień temu i już widzę poprawę w swojej samodyscyplinie. Zacząłem przygotowywać się regularnie do wspomnianych egzaminów, stos literatury fachowej do przeczytania kurczy się codziennie o conajmniej kilka stron. Zacząłem ćwiczyć i zdrowiej się odżywiać (choć przyznam się szczerze kilka razy musiałem kliknąć w minus za niezdrowe odżywianie)... Pamiętałem żeby zapłacić rachunek, wypoziomować pralkę, zrobić zakupy. Wszystko to w przeświadczeniu, że oto moje życie jest grą. I choć póki co mój bohater wygląda jak leszcz, to jestem zadowolony z tego jak panuję nad swoją prokrastynacją...
 

 
...do momentu w którym odkryłem system Gildii i Wyzwań i spędziłem resztę wieczoru siedząc na HabitRPG szukając ciekawych wyzwań, które mógłbym podjąć (skończyło się na codziennym braniu zimnego prysznica)
 
W chwili obecnej szukam chętnych do stworzenia drużyny co pozwoli na wzięcie udziału w części fabularnej gry. Oczywiście powodzenie w walce z potworami będzie zależeć w dużej mierze od aktywności w życiu. Jeśli zatem od dawna chcesz nauczyć się języka obcego, nie możesz znaleźć czasu na opanowanie jakiegoś programu, czy rozważasz wygospodarowanie czasu na hobby, to daj mi znać...


.

środa, 8 lipca 2015

Na co komu ta pogoda?

Od jakiegoś czasu przygotowuję się do poprowadzenia sandboxa. Tym razem jeszcze bardziej w stylu lat siedemdziesiątych, czyli - po swojemu. Nie dam sobie wmówić, że tak się nie gra w oldschool, bo w tedy każdy miał swoją własną szkołę. Guidelines not rules! Będę improwizował, hause-rule'ował i sam układał sobie tabelki...

Ach... Tabelki. Kiedy pierwszy raz prowadziłem piaskownicę w wydaniu Darcane ("Bagna Pięciu Katedr") na Swords and Wizardry Whitebox PL trzymałem się modułu co do litery - stosując każdy rzut i każdą tabelkę. Przygotowałem sobie nawet odpowiedni szablon, gdzie zaznaczałem czy bohaterowie jedli, pili i spali danego dnia.

Zaznaczałem też pogodę. Losowałem te k6+x dni do kolejnej zmiany, wyznaczałem sobie w tym szablonie kiedy pogoda się zmieni i na jaką. Tylko po co? Mechanicznie to, czy padał śnieg, lał deszcz, świeciło słońce czy nastąpiła anomalia pogodowa, nie miało żadnego znaczenia. Nie dawało żadnych minusów, żadnych plusów. Może gdyby jechali krytym wozem mógłbym narzucić modyfikator za grząski teren i tonięcie kół w błocie. Z tym, że nigdzie takich modyfikatorów nie było, a tabelka zasięgu ruchu w zależności od terenu nie uwzględniała warunków pogodowych.
 
Pogoda była dla mnie niewygodna. Zmarnowanie tych kilkunastu sekund na wybranie odpowiedniej kostki, rzut i skonsultowanie się z tabelką spowalniało grę i nijak nie przyczyniało się do poprawy doznań. Niezręcznie wplatałem w opis "eee... i słuchajcie właśnie zaczął padać deszcz..." albo "eee... i pogoda zmienia się na... a właściwie nie, nie zmienia się."

Dlatego układając tabele "po swojemu" zrezygnuję całkowicie z pogody. Zazwyczaj będzie świecić słońce, a jak ktoś będzie się za bardzo dopytywał o pogodę to spadnie deszcz. Bo tak.

sobota, 4 lipca 2015

Losowe spotkania...

Jak łatwo się domyślić notka będzie dotyczyć trzeciego numeru internetowego fanzinu "Spotkania Losowe", a przynajmniej jej początek, bo w rzeczywistości poświęcę mu tylko kilka słów. Trzeci numer na który przyszło nam długo czekać został udostępniony tutaj w zeszły piątek...

Fandom jest pełen idiotów, pieniaczy i zarozumialców. Oczywiście słowa te pisze zarozumialec, którego niektórzy mają za idiotę i wtedy właście zaczyna się pienić. Zawsze uważałem, że dzieje się tak dlatego, że RPGowcy to ludzie pełni pasji, fanatycznie wierzący w to, że ich słuszność jest słuszniejsza i gotowi tego bronić do ostatniej kropli krwi, potu i śliny obryzgującej monitor w czasie nocnych flamewarów. Dodatkowo jest mało obiektywnych prawd w RPG, bo większość to wypracowane w praktyce subiektywne preferencje. Czytając artykuły RPGowe, czy oglądając nagrań na YouTube nieraz ciężko uniknąć irytacji wywołanej arogancją autora wypowiadającego się z pozycji wszechwiedzącego autorytetu, kiedy zwyczajnie gada bzdury. Mając na uwadze powyższe bardzo cenię sobie "Spotkania Losowe" - teksty stoją na wysokim poziomie, a jednocześnie brakuje otaczającej całość aury nieskromnej nieomylności. Dodatkowo redaktor naczelny już we wstępniaku zaznacza:

 "[...] nie zgadzacie się, przedstawiacie swój punkt widzenia. To fajna rzecz. Każdy z autorów publikujących w „Spotkaniach Losowych” ma swoje zdanie [...]"

Pochwały godna postawa. Tego typu otwartość na krytykę i polemikę buduje merytoryczne dyskusje pełne przemyślanych argumentów wykładanych na spokojnie. Dyskusje pełne informacji, przemyśleń i doświadczeń, które w typowych flamewarach niby się pojawiają, ale nikt nie odda im sprawiedliwości, bo zaślepia go gniew...

Marcin Segit napisał też inną mądrą (choć pozornie trywialną) rzecz we wstępniaku i to w zasadzie do niej chciałem się odnieść, bo zrobiła na mnie nawet większe wrażenie niż zachęta do dyskusji:

 "[...] Życie fana toczy się w czasie wolnym. Życie kilku współpracujących ze sobą fanów – tym bardziej. [...]"

Pamiętam jak kilka lat temu w ramach PBFowego forum RPGowego postanowiliśmy z kilkoma znajomymi napisać paragrafówkę. Były wakacje, mieliśmy czas, dużo zapału i pełno pomysłów. Całość - od rozpisania do składu - udało się zmieścić w dwa miesiące. I w sumie dobrze, bo z czasem ten zapał gdzieś wyparowywał. Gdy projekt był już zamknięty i kiedy po ostatnich testach wykryłem jakieś nieścisłości w logice przejść między paragrafami, to o korektę, czy dopisanie dwóch akapitów musiałem się prosić kilka dni. I to człowieka, który jeszcze miesiąc wcześniej tymi akapitami zasypywał mnie od rana do wieczora niemal bez opamiętania...

Mówi się "słomiany zapał", bo słoma płonie intensywnie, ale krótko. Jeśli komuś uda się wykorzystać ten ogień i "zmieścić się w czasie" to rzeczywiście powstanie coś ciekawego. Jeśli nie? Cóż... mam pół dysku porozpoczynanych projektów, których żal wyrzucić, ale pewnie nigdy do nich nie wrócę. W związku z tym, autorom "Spotkań Losowych" należy się kolejna pochwała. Nie skończyło się na obietnicach, nie skończyło się na machnięciu ręką, minął niemal rok - a my zobaczyliśmy kolejny numer. A bądźmy szczerzy - czas nie działał na korzyść redakcji.

Piszę o tym w kontekście innego spotkania, któremu poświęcona jest ta notka. Kilka dni temu skontaktował się ze mną znajomy z TeamSpeaka z zamierzchłej epoki kiedy jeszcze grywałem z Poliwusem. Akurat przejeżdżał przez Kraków i zastanawiał się czy nie mógłbym poświęcić mu popołudnia i pokazać kilku ciekawych miejsc. Włócząc się od zabytku do zabytku prowadziliśmy RPGowe dysputy i wspominaliśmy stare dzieje. W pewnym momencie ze skruchą mi wyznał:

- Wiesz Rudie, ja jednak nigdy nie skończyłem tej paragrafówki...
- No mnie to nie dziwi! - wypaliłem natychmiast jakbym stwierdzał oczywistość

Tak po prawdzie w pierwszej chwili nie pamiętałem nawet o czym mówił. Dopiero potem skojarzyłem, że coś kiedyś wysyłał, była jakaś apokalipsa zombie, jakaś autostrada z powywracanymi autami, trzy paragrafy na krzyż... Na moje słowa zareagował z wyrazem lekkiego szoku i zranionej dumy malującym się na twarzy. Prawda jest taka, że wcale nie chciałem go obrazić, po prostu bardziej byłbym zaskoczony, gdyby powiedział, że ją skończył. Wiem, jak ciężko było nam napisać marne 100 paragrafów w cztery osoby. Dodatkowo pisanie paragrafówki jest bardziej męczącym wyzwaniem niż napisanie książki, czy podręcznika do RPG - często poświęca się czas i energię na pisanie "tego idealnego opisu" w scenie, której gracz-czytelnik może nigdy nie zobaczyć. Sama tego świadomość jest niezwykle frustrująca i nie sprzyja utrzymaniu entuzjazmu przez cały czas pracy nad grą.

Jeśli już o paragrafówkach mowa, to wspomnę o spotkaniach, do których nie doszło. Od jakiegoś czasu współpracuję z serwisem paragrafka.pl... Chociaż może "współpracuję" to zbyt duże słowo, bardziej dzielę się swoimi przemyśleniami na temat przeczytanej paragrafówki, kiedy znajdę czas na skrobnięcie recenzji (o znajdywaniu czasu na czytanie nie wspomnę). W lutym odbył się w Krakowie Zjazd Miłośników Gier Książkowych na którym miałem się spotkać z Jakubem Jastrzębskim - założycielem wyżej wspomnianego serwisu. Niestety, rozłożyła mnie grypa, do spotkania nigdy nie doszło. Biorąc pod uwagę, że niedługo później zaczął się młyn w pracy i dawno nie podsyłałem żadnej recenzji, to z perspektywy osób trzecich zachowałem się jak ostatni niewdzięcznik...

...tym czasem ze mną czy beze mnie serwis wciąż publikuje recenzje. Ostatnio (w tym miesiącu) pojawiły się teksty o ciekawostce wśród gier paragrafowych - grze erotycznej, która zależnie od tego w którą stronę się ją czyta pozwala wcielić się w mężczyznę, lub kobietę. Obie recenzje możecie przeczytać, ale uprzedzę fakty - zdaniem recenzentów te gry są słabe...

Osobiście nie czytałem gry książkowej "Behind Closed Doors", ale jestem w stanie uwierzyć autorom tekstów, bo recenzowana przeze mnie wcześniej "Night Class" też stała na bardzo niskim poziomie. Jakieś fatum musi ciążyć nad paragrafówkami o tej tematyce bo nie spotkałem się (inteligentne nawiązanie do tytułu notki) jeszcze ze zrobioną dobrze. Gdzieś, kiedyś na forum tematycznym ktoś proponował wspólną pracę nad projektem gry, w której sterowałoby się losami młodej kobiety (coś a'la Simsy), by zobaczyć "co z niej wyrośnie" i miał się tam pojawiać wątek romantyczno-erotyczny, ale pomysł - jak łatwo się domyślić biorąc pod uwagę moje wcześniejsze wynurzenia na temat pisania tego typu gier - szybko upadł i popadł w zapomnienie. W tych, które już ktoś napisał roi się od błędów - albo są słabe technicznie/mechanicznie (w końcu jakby nie patrzeć jest to GRA), albo śmieszne i naiwne, albo płytkie i opisujące losy bohaterów o osobowości złożonej jak budowa gwoździa...

Warto nadmienić, że problem dotyczy też RPGów. O erotyce na sesji nie będę się już rozpisywał, bo temat poruszałem wcześniej. Sam słyszałem o zaledwie kilku tytułach. Mamy zatem wzbudzającą swego czasu flamewary grę Aleksandry Sontowskiej i Kamila Węgrzynowicza pod tytułem "Bestia" (z drugiej strony czy jednoosobowe tekstowe RPG jest w rzeczywistości RPG czy może bardziej "writing challenge" albo eksperymentem psychologicznym?). Mamy "Bliss Stage" (mechy bojowe napędzane seksem ratują ludzkość - przyznacie, że ciężko traktować to poważnie...). Mamy "S/Lay w/Me", które choć epatuje golizną z każdej ilustracji, to w zasadach nie doczytałem się niczego wprost nawiązujacego do seksu (zatem wszelka erotyka na sesjach wynika z preferencji osobistych graczy i ich przekonania, że tak powinno się grać). Mamy FATAL, który podobno jest tak fatalnym systemem, że tworzenie postaci zajmuje więcej czasu niż gra - trochę jak u Pratchetta - (parafrazując) "...młodzieńcy chcą zgłębiać magię, by przywoływać chętne dziewice, ale kiedy już opanują tę magię są zbyt starzy i przesiąknięci rtęcią by pamiętać do czego właściwie te dziewice były im potrzebne..." Jest niesławna księga "Book of Erotic Fantasy" na otwartej licencji D20 (Spoony krztusił się ze śmiechu próbując to czytać). Jest gra "Big Breasts Small Waists" będąca parodią "Big Eyes Small Mouths" (a po parodii ciężko spodziewać się poważnego podejścia do tematu...). Jest hiszpańsko-języczny system "Libido" (a że nie znam hiszpańskiego to nie mam pojęcia jak to działa). Więcej nie znam, a boję się wpisywać w google w lęku przed tym jak mroczne zakątki internetu mogę odkryć...

Pomijając kwestie niezręczności i zakłopotania na sesji, czy kuriozalnych sytuacji wynikajacych "rzutu 3d20" na czas... ekhem... trwania, wychodzi na to, że kwestie seksualności ciężko ubrać w reguły. Wymyka się klasyfikacji, a próba tabelaryzacji wzbudza reakcje ze spektrum od uśmiechu politowania po załamanie nerwowe. Zasady nie trzymają się kupy, są nielogiczne lub zwyczajnie niegrywalne. Być może seks jest poezją, a nie rzemiosłem i nie da się go ująć w matematyczne formuły? Może seksualność jest strefą intymną, której nie powinno się dzielić w gronie mniej lub bardziej obcych graczy? Może jest to temat zbyt poważny by przerabiać go na rozrywkę dla ludu? Nie spotkałem się jeszcze z kimkolwiek, kto powiedziałby "hej, to jest gra RPG o seksie i jest mega dobra". Zazwyczaj jest dokładnie odwrotnie  ("obadaj jaka ta gra jest słaba, ja pier****")

I w zasadzie to by było tyle... Kilka losowych przemyśleń na temat różnego rodzaju spotkań...