Czyli ściany tekstu i relatywnie rudymentarna oprawa graficzna... Czyli ostatni kontakt z hobby statkującego się mężczyzny.


sobota, 4 marca 2017

Krowy i kontrakty...

...czyli RPGowego powrotu do Poznania ciąg dalszy.
   
Przyznaję, że pierwsza po długiej nieobecności poznańska sesja mogła być mało satysfakcjonująca. Prosty system, który całą historię wielkich bohaterów opowie w pół godziny, nie mógł w pełni nasycić zaostrzonego przez ponad trzy lata rozłąki RPGowego apetytu. Tym razem postawiliśmy na coś bardziej treściwego... Na coś z rozmachem... Na coś poważnego...
   
"Gramy w D&D. Co robiliśmy na sesji? Macaliśmy krowy!"
   
W pewnym sensie historia zatoczyła koło. Trzecia edycja "Dungeons and Dragons" to system, od którego zaczynałem swoją RPGową przygodę. Po kilku latach prowadzenia ostatecznie mnie do siebie zraziła. Ogrom zasad, wyjątków, klas prestiżowych, niezbalansowanych wymysłów, modyfikatorów sprawiał, iż Mistrz Gry (czy jak kto woli - Podziemi) musiał mieć łeb jak sklep żeby to wszystko ogarnąć - nie mówiąc już o stawianiu zbalansowanych wyzwań graczom. Zwłaszcza, jeśli jeden z nich ogarniał zasady znacznie lepiej ode mnie. W efekcie moje kampanie albo nie stanowiły żadnego wyzwania, albo mordowały całą drużynę w jednym spotkaniu... Potem była czwarta edycja - którą po części  z powodu otaczających ją kontrowersji, po części z powodu zniechęcenia i niemożności ogarnięcia wszystkich opcji skutecznie mnie odstraszyła. Wolałem trzymać się innych systemów, w które w owym czasie grałem (Neuroshima, sporo indiasów, romanse z OSR). Tym razem postanowiłem spróbować piątej edycji, która była swego rodzaju powiewem świeżego powietrza... A zatem powrót do Poznania, to w pewnym sensie także powrót do "Lochów i Smoków".
   
Nauczony doświadczeniem nie próbowałem nawet rozpisywać własnej przygody, tylko sięgnąłem po gotowca. Wybór padł na przygodę dla początkującej drużyny o poziomach 1-4 pod tytułem "A Boy and his Modron" pióra Anthony'ego Lesinka. Oczywiście dostosowałem ją do świata, tu i ówdzie wplotłem wątki sygnalizujące grubszą intrygę, dodałem zahaczki do trzech różnych kampanii (które możemy rozegrać w następnej kolejności), rozrysowałem mapę okolicy... Przed sesją byłem podekscytowany jak dzierlatka przed studniówką.
 


   
Jak wyszło w praktyce? Przede wszystkim sesja miała być "crash testem" nowego i obcego systemu. Ograniczyliśmy się do dostępnej do pobrania ze strony wydawcy wersji Basic - po pierwsze, żeby nie inwestować środków finansowych w coś, co z założenia ma być "na spróbowanie", po drugie by nie zginąć w gąszczu opcji i zacząć od okrojonego menu. Jakkolwiek system pod względem płynności prowadzenia, prostoty, szybkości starć i ogólnej przystępności zasad "crash test" zdał - tak wybrana przygoda - niekoniecznie...
   
Ale nie uprzedzajmy faktów.
   
Podążająca na północ celem zbadania dlaczego wieża graniczna nie przysłała dwóch ostatnich raportów drużyna (zupełnie niezrażona napotkaną po drodze zmierzającą na północ pielgrzymką goblinów) dotarła późnym popołudniem do niewielkiego miasteczka zwanego Waldosburg. Mieścina ta słynęła z karczmy Złoty Kanarek - przybytku luksusowego (nawet nazbyt jak na tak odległe rubieże), serwującego dobre jadło i ekscentryczną elfią muzykę. Zasiedli przy stole racząc się baraniną. Wówczas podszedł do nich dzieciak lat około dwunastu prosząc o pomoc - otóż wymknął się z domu pod pretekstem poszukiwania cieśli (do naprawy uszkodzonej stodoły) i weterynarza (by pomóc chorej krowie) w rzeczywistości poszukując mężnych awanturników, którzy stawią czoła zbliżającym się nieuchronnie krewniakom jego przyjaciela.
   
Spodziewając się kolejnego problemu w stylu "panie bohatyrze, kocurek utknął mi na gałęzi" drużyna zgodziła się towarzyszyć Tobbiemu Ossermotowi w drodze do domu. Zmierzeni nieufnym spojrzeniem przez Duncara Ossermota (ojca Tobbiego) przystąpili niezwłocznie do oględzin (włącznie z bardzo dogłębnym macaniem) chorej krowy Mombo. Kapłanowi udało się odkryć i usunąć przyczynę boleści biednego zwierzęcia (które codziennie musiało zdawać test na budowę o stopniu trudności 14 inaczej wyzionęłoby ducha). Kiedy Duncar się oddalił, Tobby zaprowadził drużynę na strych stodoły, gdzie pod grubym pledem ukryty był jego przyjaciel. Kanciasty, metaliczny, zgrzytający zębatkami i do bólu logiczny przyjaciel... Jakimś cudem na farmie Ossermotów pojawił się Modron.
 
Dla podtrzymania pozorów i zabicia czasu drużyna zajęła się naprawą zniszczonej przez burzę stodoły. W tym czasie 31 Do Kwadratu obliczał prawdopodobieństwo odnalezienia klucza planarnego pozwalającego mu na opuszczenie farmy nim odnajdzie go wysłana na poszukiwania armia Modronów z samego serca Mechanusa. Potrzeba było jedynie włosów ogra zanurzonych w krwi (bagatela) Baatezu.
 
Ślady ogra buszującego w lesie napotkali już wcześniej w drodze na farmę, więc tu problemu nie było. Ale Baatezu? 31 Do Kwadratu poinformował ich z typową dla dzielącego się trywialnym faktem Modrona nonszalancją, iż w pobliskim Waldosburgu zamieszkuje ukrywający się przed Wojną Krwi Triazinromas (large fiend, devil, lawful evil, skala wyzwania - 20).
   
Co zrobiła drużyna? Wbiła przez frontowe drzwi, po czym oznajmiła od progu, że wiedzą o jego najbardziej skrywanym sekrecie. Cóż... Walka była krótka i trwała jakieś półtora rundy. Na szczęście Razi zorientował się relatywnie szybko, że to nie wysłańcy Wojny Krwi, lecz jakieś przypadkowe szczyle i jego ciekawość zwyciężyła. Bił by obezwładnić, po czym postanowił przesłuchać bohaterów. Bardzo nie chciał rozstać się z choćby pojedynczą kroplą swojej krwi i dopiero podpisany z kapłanem kontrakt (paktowanie z diabłami? powinien wiedzieć lepiej) skłonił go by sięgnąć po perfumowaną chusteczkę, na którą uronił pojedynczą kroplę karmazynowej posoki.
   
Spotkanie z ogrem całkowicie pominęli. Woleli szukać strzępków jego włosów na pobliskich drzewach.
 
Mając komplet składników do skonstruowania planarnego klucza, wrócili na farmę, po czym kompletnie się nie patyczkując - wyprowadzili przybysza z innego planu przez frontowe drzwi. Skończyło się to laniem dla Tobbiego, który nie dołączył do wyprawy, więc nie będzie mu dane pożegnać się z przyjacielem w kulminacyjnej scenie przygody.
   
Sesję zakończyłem przed walką z ostatecznym bossem. Nie czułem się przygotowany do poprowadzenia tej sceny. Po pierwsze dlatego, że nie wydrukowała mi się strona z jego statystykami, po drugie dlatego, że walka ta będzie zdecydowanie lepiej funkcjonować przy wykorzystaniu siatki taktycznej i figurek - do następnej sesji uda mi się przygotować choćby plaskacze i zakupić kilka plastikowych podstawek.
   
Tak mniej więcej prezentowała się trwająca jakieś cztery godziny sesja. Co nie zadziałało? Kiedy czytałem scenariusz byłem przekonany, że jest świetny. Tymczasem moja drużyna część spotkań całkowicie zignorowała (jak na przykład spotkanie z goblinami na początku sesji) lub pominęła (przygoda opisuje, że ogr uderzył głową w gałąź, więc zamiast walczyć z ogrem o jakiś idiotyczny loczek - postanowili odnaleźć wspomnianą gałąź i zebrać z niej włosy ogra). Poza tym jeden z graczy zwrócił mi uwagę na fakt, jak słabo zmotywowana jest drużyna do pomocy Tobbiemu. Być może scenariusz zadziałałby lepiej, gdyby bohaterowie graczy nie byli grupą anonimowych bezimiennych z daleka, lecz wywodzącą się z tej miejscowości drużyną. Nagle zamiast - jak opisuje to sama przygoda - nietypowego zleceniodawcy - pojawia się znany i lubiany Tobby, chłopaczek którego się wysyłało na posyłki i w konfidencji zdradza sekret o tajemniczym przybyszu z innego planu.
   
Z czterech zaplanowanych walk odbyły się dwie. Powiedzmy sobie szczerze - jedna była według skryptu, bo ciężko oczekiwać, że dwuosobowa (z NPCem niańką) pierwszopoziomowa drużyna sprosta pięciometrowemu przekoksanemu Baatezu wykorzystującemu "lair actions" w pierwszej turze. Druga - z wilkami w lesie - w zasadzie skończyła się na rzuceniu czaru Thunderwave - po usłyszeniu niosącego się na 100 metrów w każdym kierunku ogłuszającego grzmotu wilki podkuliły ogony i uciekły (niezdany obronny na charyzmę).
 
Z całą pewnością będziemy kontynuować. Kolejne sesje i inne scenariusze pozwolą ocenić system bardziej obiektywnie.


.